Zakynthos – Grecja oczami turystki
Kto mnie zna wie, że od niepamiętnych czasów kocham Grecję. Najpierw byłam zakochana w mitologii, potem doszła kultura, a z upływem lat gdy zakochałam się w kuchni i pogłębiałam tajniki kuchni światowej, nie sposób było nie pokochać kuchni greckiej, powszechnie uznawanej za jedną z najprostszych, najzdrowszych i najsmaczniejszych. Wspominając o powodach mej sympatii do Grecji koniecznie muszę wspomnieć o słońcu, wyjątkowym, cudnym gorącym. Mieszkając w Anglii, okropnie ciężko przywyknąć do tej psiej, deszczowej pogody (przepraszam psiaki) i trudno nie popaść w depresję. Na wieść o tanim locie last minute do jednej z wysp greckich, oczami wyobraźni widziałam starożytne zabytki, ciepłe morze, rozległe plaże, wino i słyszałam muzykę i śpiew. A ponieważ dotąd nie udało mi się być w Grecji, wraz z rodziną wybraliśmy się do Zakynthos, Zakintos czy, jak kto woli, Zante.
Po trzech godzinach lotu pełnego oczekiwania i ekscytacji dotarliśmy na miejsce na Laganas w Zakintos. Przy wyjściu z samolotu uderzyło nas takie ciepło, że jeszcze w autobusie, który wiózł nas do gmachu lotniska, rozbieraliśmy się zostawiając na sobie minimalną ilość garderoby. Jeszcze kilka chwil spędzonych w autokarze i wreszcie hotel. Hotel o nazwie Splash pool klasyfikowany na trzy gwiazdki, w rzeczywistości jego standard pozostawiał nieco do życzenia. Nie było w nim telewizora, środków czystości ani ciepłej wody przed 17, poza tym był naprawdę w porządku. Bardzo czysty, zadbany, widać, że świeżo po remoncie, nowe meble, pokoje przestronne, wyposażone kuchnie i tarasy. Dodatkowymi atrakcjami na terenie hotelu były dostępny basen, bilard i bar, no i właściciel, przemiły i bardzo życzliwy Grek. Nikt z nas nie pojechał by spędzać czas w pokoju hotelowym, tak więc błyskawiczna zmiana ubrań i zaczynamy swoją przygodę w Zante.
Środki transportu
Przyjeżdżając na wyspę nastawiłam się na bardzo intensywny tydzień. Chciałam wszystkiego dotknąć, wszystko zobaczyć i wszędzie być. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez środka transportu. Planowaliśmy wypożyczyć auto, na pewno super komfort jazdy. Ale wydawało mi się mało stosowne do mojej wizji. Za to quad zrobił na mnie wrażenie, tym bardziej, że wcześniej nie miałam okazji jeździć na quadzie. Była także możliwość wypożyczenia skutera, ale quad wydawał się bardziej komfortowy i dodawał pikanterii naszej przygodzie. Koszty związane z wypożyczeniem naprawdę nie są duże, za dobę wynoszą 15 euro, ale biorąc od razu na 3 dni już tylko 40. A to maleństwo dowiezie dosłownie wszędzie i wyciąga około 50km/h.
Poruszając się własnym, czy wypożyczonym środkiem transportu należy zwrócić uwagę na kilka kwestii, by nie doszło do niepotrzebnej kolizji. Przede wszystkim dość wąskie i kręte uliczki. Na szczęście Grecy są tak mili, że szybko zauważają turystów i przepuszczają niezdarnych kierowców. Sami nie są specjalnie ostrożni, mało tego nie specjalnie przestrzegają przepisy. Znaki zakazu skrętu w prawo lub w lewo nie powstrzymują ich, jazda w pasach bezpieczeństwa lub w kaskach też ich nie dotyczy. Być może na kontynencie jest inaczej, ale na wyspie wszyscy jeżdżą jak rolnik po polu dla którego świat zewnętrzny nie istnieje.
Quadem po wyspie
Już pierwszego dnia przemieszczając się quadem udało nam się zobaczyć krajobrazy tak piękne, że pewnie na długo pozostaną w pamięci. Jeszcze w Laganas, przejeżdżając w pobliżu plaży, w oddali można zobaczyć maleńkie wysepki skalne wyłaniające się z morza, bajeczne klify i dużo zieleni. Urzekła mnie ogromna ilość drzew oliwnych i krzewów, a także dziko rosnących kwiatów i palm. Całe Laganas to plaża, tawerny, hotele i multum sklepików pamiątkarskich. Właściwie nawet nie można powiedzieć pamiątkarskich, bo dosłownie we wszystkich sklepach sprzedają suweniry z wyspy z przewagą żółwi różnej maści. Grecy mają prawdziwego bzika na punkcie żółwi, dbają o ich bezpieczeństwo i chronią plaże na których żółwie składają jaja. W morzu jońskim żyje zagrożony gatunek żółwi caretta caretta, można je zobaczyć podczas wycieczki jachtem lub, przy odrobinie szczęścia, wypożyczając łódź motorową. Ich podobizny są wszędzie na magnesach, koszulkach, balonach, a także w postaci pluszaków.
Udało nam się również zobaczyć muzeum oliwne Aristeon w Lithakii. Jest bezpłatne, poznałam w nim wszystkie etapy przetwarzania oliwek, kiedy i jak powstaje oliwa, również na miejscu skosztowałam oliwy o różnych smakach: czosnkowym, cytrynowym, pomarańczowym i innych, których już nie pamiętam. Prowadzą otwartą sprzedaż produktów, więc od razu kupiłam kilka smaków. Wierzcie mi, są niepowtarzalne i takie smaczne. W jednym z sklepików udało się kupić przewodnik po Zakinthos co ułatwiło trochę podróżowanie dzięki mapkom i propozycjom ciekawych miejsc. Kolejny przystanek to maleńka, ale malownicza wysepka Św. Zbawcy (Sostis). Do jej podnóża dociera się dość długim mostkiem (drewniana kładką), a na szczyt prowadziły schody. Wstęp na wysepkę wynosi 4 euro, w tej cenie jest napój. Naprawdę warto, widoki ze szczytu są bajeczne, dla spragnionych, głodnych i strudzonych jest bar, tarasy z leżakami i fotelami, a także DJ grający światową muzykę. Mieliśmy chwilę na refleksję zachłyśnięci jazdą, słońcem i wiatrem we włosach.
Zakinthos – stolica wyspy o tej samej nazwie
Wyspa ogólnie jest maleńka bo ma ledwie 40 km długości i 20 km szerokości. Quad w zupełności wystarczy by ją całą zwiedzić, tym bardziej, że niewiele jest tu do zwiedzania, mały obszar, zabytków praktycznie niewiele, znacznie więcej do podziwiania zarówno od strony lądu jak i morza. Wyspa przeludniona turystami, przepiękne plaże, w portach mnóstwo zacumowanych statków i jachtów z różnych krajów. Były nawet dwa pod polską banderą.
Jest niewątpliwie kilka miejsc które warto zobaczyć; malownicze kamienice, kawiarnie, tawerny, właściciele restauracji nawołujący do swoich lokali, częstujący alkoholem i rozbrzmiewająca muzyka. Po trzech dniach zwróciliśmy nasz środek transportu, nadszedł czas by zachwycać się morzem. Do tego celu wypożyczyliśmy motorówkę (30 euro za godzinę, 50 za dwie). Dwie godziny na morzu to jest naprawdę coś. Szczególnie dla kogoś kto nie ma uprawnień, a mój mąż nawet nie umie pływać, ale nikt nas o to nie pytał. Facet krótko objaśnił jak się ją obsługuje i tyle. Na szczęście morze jest spokojne, więc obyło się bezstresowo. Za to widoki przecudne, morze jest tak krystaliczne, czyste i ciepłe. Brakuje słów by oddać zachwyt w jaki wprawia, mieni się wszystkimi odcieniami niebieskiego poprzez błękity i szmaragdy. Delikatnie uderza o brzegi skały odkrywając mniejsze i większe groty.
Niektóre jaskinie są tak duże, że można do nich wpłynąć, choć nam zabrakło odwagi. Za to kolejnego dnia wykupiliśmy rejs statkiem dookoła wyspy i podczas tej wyprawy doświadczony kapitan wpłynął do jednej z grot mimo, że statek był naprawdę dużych rozmiarów. Wycieczkę statkiem zaliczam do mniej udanych. Mimo, iż udało się nam zobaczyć wyspę w pełnej okazałości, skały w przeróżnych kolorach, twarz Posejdona, którą woda wyryła w skale, odwiedzić zatokę wraku, gdzie statek zacumował i można było zejść na brzeg, to 8 godzin na statku – bo tyle trwa rejs, nie ma co ukrywać, jest dość męczące. Przynajmniej jak na jeden dzień. Na statku można było kupić jedzenie, ale ceny naprawdę dla bogaczy. Po drodze kilka krótkich przystanków z możliwością pływania w morzu i skakania do morza ze statku – oczywiście na własną odpowiedzialność :). Przy tej okazji sprawdziłam, że woda jest nieprzyzwoicie słona.
Smaki Grecji
W Zante, podobnie jak i we wszystkich miejscach nastawionych na turystykę można spotkać dwa rodzaje kuchni. Pierwszy to oczywiście kuchnia regionalna, grecka – swojska, domowa, ale dodatkowo w menu każdej restauracji sporo pozycji z kuchni angielskiej. Grecję oblegają turyści z Anglii, którzy rzadko mają odwagę i chęć próbowania nowych rzeczy, dlatego większość menu rozpoczyna się od angielskiego śniadania – czyli fasoli z tostem, bekonem i jajkiem sadzonym z frytkami. Na szczęście angielska kuchnia to tylko początek, a nie koniec karty.
Rozsmakowałam się w greckiej kuchni, przez ten tydzień każdego dnia z mężem zamawialiśmy różne potrawy by jak najwięcej spróbować. A smakowało nam niemalże wszystko, niemalże, bo jednego dnia trafiliśmy do lokalu gdzie kuchnia nie była wysokiej jakości. Na całym świecie można spotkać lepsze i gorsze restauracji. Nam przypadła do gustu bardzo kameralna, rodzinna tawerna, jeden z właścicieli zawsze stał u progu i serdecznie zapraszał gości. Wabił winem, wódką, częstował ciastem, pozostali bracia obsługiwali w restauracji. Próbowaliśmy wszystkiego, faworytem było stifado, grillowana ryba, pita, gyros, musaka, wino i czekoladowe ciasto, greckie piwo też znakomite.
Jedyne czego nam brakowało to warzyw i owoców. Oczywiście w sklepach było ich pod dostatkiem, ale w restauracjach ubogo. Podczas przejażdżki quadem od jednego farmera kupiliśmy arbuza i pomidory. Były tak pyszne, słodkie, delikatne i pachnące słońcem i latem. Restauratorzy raczej nastawiali się na mięso, dodatki typu frytki, ziemniaczki, ryż, makaron czy pieczywo niż warzywa i owoce. Aż żal, bo takie smaczne. Oliwek tak pysznych jak w Grecji to nigdzie nie jadłam, są chrupiące i aromatyczne. Wino lub piwo koniecznie do każdego posiłku, było pyszne, nieporównywalne. Zwykłe, greckie wino sprzedają w sklepach, w plastikowych butelkach po 2 euro i też jest świetne. Właściciel restauracji w późnych godzinach wieczornych był już na niezłym rauszu popijając z przechodniami, ale wciąż był wesoły i sympatyczny. Kolejnego dnia można było go spotkać spijającego mocną frappe w godzinach przedpołudniowych, tak odzyskiwał siły by na nowo bawić gości.
Frappe
Grecy podają frappe gorzką z odrobiną mleka i szklanką wody. Jest mocno spieniona dlatego dodatkowo woda by uzupełnić płyn. Za pierwszym razem byłam zaskoczona, ale gdy spijałam ten chłodny przysmak i z każdym łykiem stawała się coraz bardziej gorzka, mocna, a wręcz nieco drętwa – dodatkowa woda była ratunkiem. Niebywałe jest to, że kawa wcale nie wydaje się być rozrzedzona, na dnie szklanki jest na tyle mocny, skondensowany płyn, że po wymieszaniu z wodą nadal smakuje znakomicie.
Gorzej jest z kawą rozpuszczalną lub z ekspresu, a o latte nawet nie słyszeli. Nigdzie nie udało mi się takiej napić. Jedynie właściciel naszego hotelu podawał kawę rozpuszczalną. W restauracjach i kawiarniach poza frappe jest serwowana kawa parzona po turecku.
Taniec Zorby
Ostatni wieczór w Zante również spędziliśmy w ulubionej tawernie. Po 22 w co drugiej tawernie rozbrzmiewa muzyka, jest głośno wesoło i tanecznie. Towarzystwo jest już nieźle rozbawione. Ale tylko w niektórych lokalach jest jak w filmie Grek Zorba. My mieliśmy to szczęście, że właściciele tego przybytku byli bardzo rodzinni, przyjacielscy i nastawieni na tradycje. Z głośników nie tylko płynęła grecka muzyka, ale i można było zatańczyć zorbę. Cudownie było tańczyć z właścicielami choć początkowo trudno było dotrzymać im kroku.
Jeden z nich na wieść, że to nasz ostatni wieczór urządził pokaz taneczny. Sam zatańczył grecki taniec ludowy, gospodyni wokół niego tłukła talerze, a jego brat podpalał podłogę jakimś środkiem łatwo palnym. To było niesamowite przeżycie patrzeć na taniec w płomieniach, poczuć sympatię ludzi, których jeszcze przed tygodniem nie znałam. Cały ten tydzień spędzony w malowniczej i słonecznej krainie był ekscytujący i zostawił wspaniałe, niezapomniane wspomnienia. Na pewno jeśli będę mogła jeszcze raz tam pojechać, zrobię to bez wahania.
Pięknie!
W tym roku znów jedziemy do Chorwacji, ale w przyszłym prawdopodobnie i w końcu Grecja.
Polecam bo jest tam naprawdę przepięknie.
My wybieramy się w tym roku na Zante. Jak z bezpieczeństwem? Obawiamy się najazdu imigrantów, a jedziemy z dziećmi i już sama nie wiem czy ryzykować…
Gdy ja byłam nie widziałam tak żadnych imigrantów. Wszędzie tylko Grecy przyjaźni i niezwykle życzliwi. Nie wiem czy coś się zmieniło w przeciągu tego roku. Szczerze to wątpię bo Zante jest maleńkie i miejscowi praktycznie żyją z turystyki. Nie wiem, co mieli by tam robić imigranci? Być może w innych częściach Grecji, ale w Zante hmmm nie sądzę. Z drugiej strony niby docierają oni wszędzie … mimo to wydaje mi się, że Zante pozostanie pod tym względem dziewicze 🙂
Witaj, świetny blog. Pamiętasz może nazwę tej świetnej restauracji ewentualnie wskazówki dotyczące dojazdu, pozdrawiam.
Podaję wszystkie namiary z wizytówki. Od Main Road Laganas w lewo Pomiędzy wypożyczalnią kładów, a piekarnią. Restauracja nazywa się Steak House, na wizytówce dodatkowo jest napisane Fish Tavern, BBQ oraz Big Family. Niestety nic więcej, jeszcze telefon 26950-52080. Niestety na tej ulicy z tego co pamiętam były co najmniej 3 restauracje o nazwie Steak House, ale tylko jedna koło piekarni i wypożyczalni 🙂 Mam nadzieję, że pomogłam.