Walentynki są raz w roku? Nie dla mnie…
Tak wiele razy zachęcałam Was do bliskości w związku zdając sobie sprawę jak kluczową rolę w życiu codziennym ona odgrywa. Nie mam tu na myśli tylko bliskości fizycznej, ale każdy jej rodzaj który sprawia, że czujemy się lepiej, nawet wtedy kiedy nie jest nam do śmiechu. W związku jak w życiu, bywa różnie jesteśmy skazani na wzloty i upadki. Nigdy nie jest tylko z górki, a żeby mogło być przynajmniej poprawnie to każdy związek wymaga ciągłej pracy. Nie wolno go zaniedbać, by któregoś ranka po przebudzeniu nie okazało się, że to zwyczajnie nie to czego tak naprawdę pragniemy. W moim związku także bywa równie i nie zawsze udaje mi się widzieć świat w jasnych barwach. Jednakże ostatniego wieczoru mój mąż przeszedł samego siebie i przygotował niespodziankę o której chciałam opowiedzieć, bo jestem pewna, że ten wieczór może być inspiracją dla wielu z Was, tym bardziej ze za dwa dni Walentynki.
Nie ukrywałam przed Wami, że ostatni czas był dla mnie trudny. Niecodzienne sytuacje odbijają się echem na związku i nie zawsze jest miło. Szczególnie jeśli jedno z partnerów choruje tak długo jak ja. Oczywiście choroba nie wybiera, ale sprawia, że nie jesteśmy wydajni, humor nam nie dopisuje i ogólnie rzecz ujmując bywamy nieznośni. Sama w duchu nie raz współczułam swojemu mężowi gdy pomyślałam ile on musi znosić; niezadowolenie, płacz, a nawet rozpacz. Oczywiście trudno być idealnym pacjentem kiedy ból przeszywa na wskroś. Co nie zmienia faktu, że jest to również trudna sytuacja w odbiorze dla pozostałych domowników. Mąż świadomy mojej choroby starał się ulżyć w cierpieniu przygotowując jakieś drobne niespodzianki jak przygotowanie posiłku, kupno kwiatów czy inne drobiazgi.
Nasz dzień
Wciąż potrafi mnie zaskoczyć, mimo upływu lat i czasu jaki spędzamy razem. Wydawać by się mogło, że znamy się jak łyse konie, a jednak… ale do rzeczy. Wiedziałam, że to będzie dzień niespodzianek. Od rana przygotowywał mnie mówiąc, że dziś jest nasz dzień i mam się jemu podporządkować. Nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia bo mogłam przypuszczać jakieś wyjście do restauracji, czy kina, a może potem przytulanie uwieńczone oczywiście obopólną przyjemnością. Po prostu miły dzień z finałem. Nic specjalnie szczególnego, ale na tyle miłe by docenić starania faceta. Tym czasem niespodzianka okazała nieco inna niż przypuszczałam. Owszem zaczęło się od obiadu w ulubionej restauracji, potem dla odmiany coś czego jeszcze w życiu nie robiłam.
Luby zabrał mnie na wyścigi konne. Mega ekscytujące przeżycie. Adrenalina rośnie bardziej gdy obstawia się któregoś z koni. To był mój pierwszy raz, więc nie obstawiałam, ale byłam bardzo podekscytowana. Wygrał mój faworyt. Dżokej ubrany był całkowicie w moim ulubionym czerwonym kolorze. Jaka szkoda! Gdybym to wiedziała, bez wahania stawiałabym właśnie na tę gonitwę. Przykro było mi tylko patrzeć jak w czasie biegu konie potwornie są smagane biczem. Biedne zwierzęta. No i gdzie tu jakakolwiek instytucja ochrony zwierząt?
Czas na finał 😉
Po powrocie do domu spędziliśmy miło czas na rozmowie. Do momentu kiedy małżonek oznajmił, że już czas na moją kąpiel. Gdy wróciłam do sypialni oniemiałam. Wszędzie porozstawiane były płonące świece, a ich blask tworzył niesamowity klimat. Już to sprawiło, że czułam się podekscytowana, ale to wcale nie był koniec nastrojowej aranżacji. Na podłodze stał telewizor, który zwykle wisi na ścianie, a obraz ukazywał rzeżące się drwa jak w prawdziwym kominku. Tuż obok stał fotel, przyniesiony z salonu na którym leżała moja nieukończona książka. (Prawie przemeblowanie, i to w tak krótkim czasie.) Rozsiadłam się wygodnie w fotelu, dopiero wtedy dotarł do mnie dźwięk zawodzącej trąbki Armstronga. Zawsze marzyłam o wieczorze z winem przy kominku i mimo, że tańczące płomienie nie dawały ciepła, bowiem były tylko filmem z Youtube, to ja i tak byłam zachwycona ich widokiem. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dla mnie.
Ktoś by powiedział, że to nic wielkiego. Ale trzeba było pomyśleć, zaplanować i wykorzystać czas, który spędziłam w kąpieli by wszystko przygotować. Przede wszystkim trzeba słuchać partnera, znać jego pragnienia i odczuwać radość w ich spełnieniu. Dla mnie to był cudowny dzień, przepełniony bliskością i miłością niczym najwspanialsze Walentynki. Mój mąż kolejny raz pokazał mi jak bardzo się o nas stara. Nie muszę chyba Wam mówić jak się wieczór skończył 😉 Dodam tylko, że małżonek pokusił się jeszcze o przygotowanie wina, czekoladek i kilku innych niespodzianek, których już sami musicie się domyślić… 😉
Komentarze