Safari w West Midlands
W weekend pogoda dopisała, słońce pięknie przygrzewało od samego rana, więc zamiast siedzieć w domu zdecydowaliśmy się na rodzinną wycieczkę do okolicznego safari. Wiele razy byłam w zoo i widziałam różne zwierzęta ale w safari to była nasza pierwsza wizyta. Podekscytowanie było ogromne nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać, czy rzeczywiście będziemy mogli poruszać się autem pomiędzy dzikimi zwierzętami, czy to będzie rodzaj wycieczki podobny do zoo i zwierzęta będą znacznie oddalone w zamkniętych przestrzeniach, a może będzie można wypożyczyć jeepa? Bez względu na wszystkie niewiadome wszyscy mieliśmy nadzieje, że uda nam się choć odrobinę poczuć afrykański klimat obcując pośród zwierząt.
A jak było w rzeczywistości? Gdy dotarliśmy na miejsce na początku miałam mieszane uczucia. Zobaczyłam gigantyczną kolejkę samochodów, wszystkie poruszały się w tempie dużo wolniejszym niż żółwie. Do tego słońce paliło niemiłosiernie i w tym momencie należały się ukłony temu kto wymyślił klimatyzacje w aucie, w przeciwnym razie czułabym się niczym sardynka w oliwie. A może właśnie czułabym się jak w Afryce, upał, suchość w ustach i zmęczenie wyczekiwaniem do końca nie wiadomo na co. Początkowo czas mijał wolno i dręczyła mnie myśl się, że nie będę mogła zobaczyć zwierząt z bliska cały czas będąc zamknięta w aucie i poruszając się wyznaczonymi ścieżkami, które były widoczne w oddali.
Tym czasem kiedy pokonaliśmy pierwszy zakręt, a na zieleńcu powitał nas brodzący w ziemi nosorożec wszystko w mgnieniu oka uległo zmianie. Powiem szczerze byłam w szoku i to przeszło moje najśmielsze oczekiwania! Owszem trasy do poruszania się były wyznaczone, ale większość zwierząt była tak oswojona, że leniwym krokiem wchodziła pomiędzy auta domagając się karmienia. Karmę można było kupić przy wejściu. Byłam nawet wstrząśnienia zachowaniem rodziców bez wyobraźni, którzy wystawiały swe maleńkie dziecko w oknie samochodu by bawół, żyrafa czy inne zwierzę jadło mu z ręki. O wypadki nietrudno, na szczęście w takich sytuacjach interweniowali strażnicy parku. Oczywiście wszystkiemu towarzyszko mnóstwo emocji w tym ogromna ekscytacja. Wszyscy robili zdjęcia, nikt nie chciał by cokolwiek umknęło jego uwadze.
Założeniem West Midland Safari Park jest maksymalne uprzyjemnienie czasu turystom podczas wycieczki. Można tam zobaczyć z bliskiej odległości chyba wszystkie dzikie zwierzęta, a niektóre na wyciągnięcie ręki (karmiącej ręki). Biorąc pod uwagę, że trasa ma długość 6 km poprzez 45 hektarów, to naprawdę coś. Przede wszystkim imponujące, ogromne słonie, nosorożce, bawoły, lwy, tygrysy, lamparty, wielbłądy, żyrafy i wiele innych, nie sposób wszystkich wymienić bo żyje tam około 600 egzotycznych zwierząt. Przejazd przez terytorium zwierząt wraz z fotografowaniem zajął nam 2 godziny. Dodatkowo na miejscu można pobawić się w parku rozrywki; pełnym różnych mniej lub bardziej mrożących krew w żyłach od samego patrzenia karuzeli, a także pooglądać przeróżne okazy dinozaurów. Spragnieni i głodni także znajdą coś dla siebie. Na polu parkingowym jest mnóstwo stołów piknikowych i budek z napojami i jedzeniem.
Moją pierwszą wizytę w safari uważam za udaną. Jadąc tam chciałam poczuć klimat obcowania ze zwierzętami, zastanawiałam się czy to będzie jak w zoo. W jakimś sensie na pewno jest podobnie, choć to gigantyczne zoo, a zwierzęta nie żyją w klatkach tylko na częściowo ograniczonej przestrzeni. Przyzwyczajone do obcowania z ludźmi, no poza niektórymi gatunkami, które dla bezpieczeństwa były odgrodzone siatką. Funkcjonowały niemalże naturalnie, robi to ogromne wrażenie. Fakt, że tygrys w każdej chwili mógł wskoczyć na samochód i możliwości zobaczenia tego wszystkiego z bliska wiele gatunków zagrożonych, odratowanych to budził przeróżne emocje i na pewno wybiorę się tam jeszcze raz.
Komentarze