Kocia adopcja
Adopcja kota, często bywa niełatwa. Bardzo dużo zależy od wieku i kondycji psycho-fizycznej kota. Niestety bardzo często te słodkie czworonogi trafiają do schronisk po przejściach. Bywa, że tułały się latami niezauważone lub znudziły się właścicielowi, a czasem od małego są niechciane. W takich przypadkach schronisko jest dla nich szansą na przeżycie. Dlatego decyzję o posiadaniu zwierzaka powinniśmy podejmować z pełną odpowiedzialnością, bo to zobowiązanie na całe jego życie.
Leon miał to szczęście, że kiedy do nas trafił miał tylko osiem tygodni, dzięki temu szybko się zaaklimatyzował. Jednakże nie zmienia to faktu, że wszyscy i tak byliśmy zestresowani, zważywszy że to nasz pierwszy kotek. Pamiętam jak dziś był taki maleńki, dosłownie cały mieścił się w dłoni. Skulił się niczym mały jeżyk i drżał z przerażenia. Nie ma się co dziwić, odebrany od matki był zalękniony i cierpiał na swój koci sposób. Pierwsze godziny w nowym domu mijały na powolne zaznajomienie go z kuwetą, jego miseczkami, posłaniem i domownikami.
Leon szybko się uczył, choć z dużym dystansem podchodził do każdej nowej rzeczy. Oswojenie się z kuwetą również zajęło mu dłuższą chwilę. Siedziałam przy nim na podłodze i przyglądałam się jak ją obwąchuje, ale brakowało mu odwagi by do niej wejść. Więc wzięłam go i do niej wsadziłam, nie przestawałam głaskać by się nie bał, ale jak tylko zabrałam rękę zaraz z niej uciekł. Po chwili odważył się i nie dość, że samodzielnie wszedł to od razu z niej skorzystał. Po wszystkim instynktownie zakopał swoje odchody. Obawiałam się czy będzie problem z zadbaniem o jego higienę. Na szczęście nie było absolutnie żadnego.
Podobnie było z innymi rzeczami. We wszystko wprowadzałam go powoli niczym matka pokazując dziecku każdą nową rzecz, pielęgnując, otaczając miłością i dbając o jego bezpieczeństwo. I również jak matka tuliłam go do snu. Wstawałam w nocy na każde przeraźliwe miauknięcie, pełna obaw i co dalej … Wzajemnie budowaliśmy zaufanie, z dumą patrzyłam na jego każdy mały sukces. Uśmiech sam malował się na twarzy kiedy Leoś baraszkował po naszej pościeli. Siedziałam i przyglądałam się jak kica niczym króliczek po niesfornych kłębach kołdry. Powstawała niewidzialna więź, bawił się, jednocześnie nie odstępując mnie na krok. Co jakiś czas prowokując do zabawy pacnął łapką moją dłoń, albo wspinał się na mnie i zaczynał lizać. To było bliskie spotkanie trzeciego stopnia, nie miałam pojęcia, że koci języczek jest tak szorstki. Musiałam przyzwyczaić się do kocich czułości. Aż wreszcie trzeba było iść spać…
więcej możecie przeczytać na stronie „Kotek w domu”
Komentarze